bar
Z psem na wakacje 2005 Nie.
Nie ma mowy. Za nic. Nie pojadę na kolonie!!!
- Nic z tego - mówi spokojnym głosem pan koło pięćdziesiątki.
- Masz już ponad piętnaście lat. - dopowiada mama. - Mariusz w twoim wieku...
Wychodzę z pokoju i wzdycham głęboko, spoglądając w górę. Oni nic nie rozumieją! Co mnie obchodzi, że mój brat już w wieku siedmiu lat wyjeżdżał na obozy?
- Kasia! - woła mama. - Zastanów się jeszcze, kolonie naprawdę nie są takie złe. Skoro nie chcesz w góry ani nad morze, to chociaż pomyśl nad obozem konnym.
- Albo malarskim - dodaje tata.
- Nie-ma-mo-wy! Nie lubię koni, a na plenery malarskie dość już się najeździłam w ciągu roku szkolnego. Ile razy mam powtarzać? Nie chcę na żadne kolonie! - ostatnie zdanie niemal wykrzykuję. Kieruję się do drzwi wejściowych i po cichu dodaję:
- Wolę zostać w domu...
* * *
- Teduch, poczekaj! Zdejmę ci obrożę.
Piesek natychmiast siada i czeka, aż będzie mógł swobodnie pobiegać po mieszkaniu. Rozbieram go. Psiak wariuje przez moment, a potem uwala się na kafelkach. Półtoragodzinny spacer po lesie robi swoje. Słońce pięknie świeci, jednak ponad trzydzieści stopni w cieniu nie nastraja na dalsze wędrówki. Nalewam do szklanki oranżady i siadam przy komputerze. Chcę na własną rękę poszukać interesującej oferty wyjazdu.
- Przestań się wieszać, ty głupi Explorerze! - klnę w myśli.
Po chwili przeglądarka przestaje się wyłączać, mogę więc przystąpić do działania. W wyszukiwarce Google wpisuję hasła związane z wakacjami i zwierzakami. Wyskakuje sporo stron. Niestety, większość dotyczy ośrodków wypoczynkowych, które tolerują psy małych ras. Nie o to mi chodzi. Szukam dalej. Po niecałych dwóch godzinach mam dość. Ile można siedzieć przed monitorem i niczego nie znaleźć?
- Przejrzę jeszcze dziesięć stron i kończę - myślę.
Otwieram pierwszą z nich. Ku mojemu zdziwieniu nie należy ona do żadnego z biur podróży. To forum poświęcone psom. Uważnie przeglądam wszystkie wątki. W nowym oknie otwieram tylko te, które w tytule zawierają frazę: „wakacje z psem". Po kilku minutach znajduję temat, w którym kilkoro internautów dyskutuje na temat wyjazdu ze swoimi czworonogami do Gdańska. Niektórzy pytają, czy ktoś był rok temu na obozie z psem i czy opłaca się tam jechać. Inni chwalą się, że uczestniczyli w poprzednim wyjeździe i naprawdę im się podobało. Umawiają się nawet na tegoroczne terminy. W jednym z postów forumowicz podaje adres strony biura turystycznego organizującego ową imprezę. Niezwłocznie klikam na odnośnik, pełna radości i nadziei, że jednak nie pojadę na wakacje sama. Jednak całe poruszenie mija jak ręką odjął, gdy zamiast strony głównej pojawia się informacja, że strona jest tymczasowo nieczynna. Kurcze! A zapowiadało się tak pięknie...
***
Po porannym spacerze postanawiam ponownie odwiedzić stronę Wandrusa. Tym razem nie mam zbyt wielkich nadziei na sukces. Od czterech dni bezskutecznie usiłuję ją otworzyć. Niestety, bezskutecznie.
Tym większe jest moje zdumienie, gdy zamiast oczekiwanego komunikatu o błędzie na ekranie monitora ukazuje się oczekiwana strona. Niezwłocznie przeglądam zdjęcia i od deski do deski czytam informacje o koloniach. Zostały tam umieszczone informacje o miejscu pobytu, rozkład dnia, opis atrakcji, niezbędne do zabrania rzeczy oraz krótki regulamin. Są również zdjęcia z zeszłego roku. Psy i ich właściciele wyglądali na nich sympatycznie. Śmiało stwierdzam, że mogłoby mi się tam spodobać.
Najgorsza jest cena. Prawie półtora tysiąca za niecałe dwa tygodnie to naprawdę niemało. Tym bardziej, że zarówno mnie, jak i Teddiemu, brakowało sporo akcesoriów, a wyżywienie psa nie zostało wliczone w cenę pobytu. Ale jakaś nadzieja zawsze pozostaje. Może uda mi się jakoś namówić rodziców na ten obóz?
***
- Na pewno chcesz właśnie tam pojechać? - pyta mama.
- Pewnie! - odpowiadam niemal natychmiast. - Niby czemu nie?
- No wiesz... - zaczyna tata. - Nie każdy, kto ma w domu psa, chce z nim spędzić wakacje. Ponadto mało kto daje sobie z nim radę, gdy jest sam.
- Eee tam! Nie przesadzaj - odpieram. - Praktycznie tylko ja zajmuję się Teduchem i jakoś nigdy nie narzekałam, że nie mogę sobie z nim dać rady.
- Jeszcze zobaczymy - urywają rozmowę. - Musimy nad tym pomyśleć. Ty też.
* * *
Nad czym niby mam pomyśleć? Wyjazd nad morze, z dala od rodziny, z moim ukochanym pieskiem - nie może być lepiej! Prawdę mówiąc, Teddy to jedyny powód, dla którego chcę pojechać na obóz z psami. Co by była ze mnie za właścicielka, gdybym sama wyjechała na wakacje, a goldenka zostawiła w domu z wiecznie zapracowanymi rodzicami? Zdechłby z tęsknoty. Moje rozmyślania przerywa szczekanie Misia i Teddiego. No tak. Rodzice z pracy wrócili.
- Cześć! - krzyczą od progu.
- No hej... - odpowiadam po cichu. - I jak? Zastanowiliście się?
- Tak jakby - mówi mama i po chwili dodaje: - Na razie tata wpłacił zaliczkę. Zobaczymy, co z tego będzie.
- No to super! - wrzeszczę, uśmiechając się od ucha do ucha. Klękam i objejmuję psa za szyję, tarmosząc oklapniętymi uszami. - Słyszałeś, Teduchu? Jedziemy na kolonie!
Mama z tatą stoją nad nami i się śmieją.
- Wielkie dzięki - mówię, spoglądając w górę.
* * *
Nie istnieje gorszy dzień na zakupy niż sobota. No, może nie licząc piątkowych wieczorów i tygodnia przed świętami. W sklepach takie tłumy ludzi, że nie ma czym oddychać. Na szczęście w sklepach zoologicznych jest o niebo lepiej.
- Co tam jeszcze zostało? -pyta tata. - Jedzenie i kaganiec?
- Taa... - odrzekam. - Linkę w OBI kupiliśmy, a po identyfikator podjedziemy do grawera.
- Jakie jedzenie mu zabierzesz? - wtrąca mama.
Zamyślam się na chwilę.
- Puriny nie je, Frolica nie je, Royala też nie rusza, Pedigree ani Chapi mu nie dam... - wyliczam. - Chyba zostaje już tylko Eukanuba.
- Ale Eukanuba jest strasznie droga. Kupmy coś innego.
- Wcale że nie! - niemal krzyczę. - Daje się jej o połowę mniej niż zwykłej karmy, więc wychodzi na to samo. Weźmiemy trzy kilo i pies będzie na cały obóz z głowy.
Po krótkiej wymianie zdań pakuję wreszcie Eukanubę i ruszam po kaganiec. Długo nie mogę zdecydować się na rozmiar. Wiem jedno - musi być metalowy.
- Może pani weźmie ten? -pyta sprzedawca, zdjąwszy jeden z półki.
- Jest w sam raz - twierdzi mama, kiedy tylko założyłam go na psi pyszczek.
- No co ty! - odpowiadam oburzona. - Chcesz, żeby sobie oczy wydrapał?
Istotnie, skórzany pasem wchodzi w oczy, a pies nie ma jak pyska otworzyć.
- Ten będzie lepszy. - Przymierzam Tedulkowi większy rozmiar. - Widzisz?
- Rany, toć to dla wilczura! - dziwi się sklepikarz. Wyciąga z pudełka ciasteczko w kształcie kości i podaje „biedakowi".
- Masz, piesku. Coś ci się należy, skoro cię tak męczą.
* * *
- O! Cześć, piesku. Co tym razem? - słyszę, ledwo przekroczywszy próg lecznicy.
- Tym razem nic. Na szczęście - mówię. - My po świadectwo zdrowia. Pojutrze jedziemy na kolonie i każą zabrać ze sobą plik papierów.
Weterynarz zaczyna się śmiać. Wchodzi wolnym krokiem do gabinetu i nadspodziewanie szybko wypisuje zaświadczenie.
* * *
- Jesteśmy na miejscu - informuje mama.
- No, nareszcie!
Z wielką chęcią otwieram drzwi i rozprostowuję nogi po siedmiogodzinnej jeździe. Podróż w taki upał jest okropna. W samochodzie duszno i gorąco, a okna nie można otworzyć, bo Teddy od razu się chce wyskoczyć. Dobrze, że chociaż nie wymiotował i pozwolił mi poczytać. Dzięki niemu przerobiłam połowę „Pana Lodowego Ogrodu". Jeszcze trochę i nie będę miała co czytać!
- Ciekawe, czy rzeczywiście jest tu ładniej niż nad morzem - zastanawiam się.
- Kto wie? - odzywa się mama. - Myślę jednak, że nie bez powodu przenieśli wszystkich właśnie tutaj.
Wzdycham cicho. Przeciągam się ponownie i oglądam okolicę. Dookoła rośnie trawnik, stoją drewniane i murowane domki, stołówka, świetlica, plac do ćwiczeń... Zapowiada się naprawdę ciekawie. Nagle słyszę głośne:
- Cześć!
Odwracam się. Przede mną stoi chłopak, dziewczyna i dwa psy - golden retriever oraz berneński pies pasterski. Mój czworonóg bez skrępowania wita całą czwórkę. Po chwili idę w jego ślady, podając rękę Magdzie i Tomkowi, a zaraz potem drapiąc za uszami Greena i Alexa.
* * *
Koło siedemnastej wszyscy uczestnicy obozu, ich podopieczni i opiekunowie zbierają się w pobliżu toru agility, by załatwić wszystkie sprawy organizacyjne, dobrać się w pary do pokojów oraz wstępnie omówić plan na następny dzień. Z Teduchem trzymamy się trochę na uboczu. Siedząc na ławce koło niedawno poznanej koleżanki, słucham wykładu pani Gosi na temat budowy ośrodka i regulaminu. Przy okazji przyglądam się osobom, z którymi spędzę najbliższe dwanaście dni swojego życia.
Doliczam się sześciu obozowiczów, ze mną siedmiu. W tym sześć dziewczyn i tylko jeden chłopak. Na oko wszyscy młodsi ode mnie. No, poza Martą, trzymającą na smyczy setera irlandzkiego. Sądząc po naklejkach na samochodzie, nasza opiekunka ma hodowlę tejże rasy.
Nagle seter i siedzący nieopodal beagle rzucają się na siebie.
- Spike, uspokój się! - krzyczy Marta, odciągając psa.
- Ała, moja ręka - szepcze Agata, właścicielka beagla imieniem Snoopy.
Pokazała rękę pani Gosi, która każe jej przemyć ranę wodą utlenioną i bardziej uważać na psa. Jej przedramię nie wygląda źle, ale ja się nielicho wystraszyłam. Mam tylko nadzieję, że psy dadzą Teddiemu spokój.
* * *
Wieczorem długo nie mogę zasnąć. Z Magdą przegadujemy ponad dwie godziny, grając w międzyczasie w karty. Okazuje się, że Tomek jest jej bratem, a Green z Alexem to dwa z czwórki psów, jakie mają. Opowiada dużo o zwierzakach, o swoim domu i o obozie przetrwania, z którego niedawno z Tomkiem wrócili.
Niestety, o północy moja nowa współlokatorka mówi: „Dość!" i kładzie się spać. Gaszę światło, ale jeszcze przez długi czas nie śpię. Rozmyślałam o tym, co mnie jutro czeka i jak ułoży mi się z pozostałą częścią ekipy. Może wcale nie będzie tak źle, jak na początku myślałam?
* * *
- Green! Alex! Spokój ma być! - słyszę z samego rana głośne szepty Magdy. Nie mogę uwierzyć, że daje się tym psom tak wcześnie wyciągać na dwór!
- Chodźcie!
- Magda... - wołam ją. - Dlaczego idziesz z nimi o tej porze? Przecież przed jedenastą byli na dworze. Powinni wytrzymać.
- Nie znasz ich - odpowiada. - W domu tata codziennie wypuszcza ich na pole, gdy idzie do pracy. Są do tego przyzwyczajeni.
Otwiera drzwi i wychodzi.
Kładę z powrotem głowę na poduszce i przymykam oczy. We własnym mniemaniu dość już wstawałam o szóstej rano, żeby wyjść z Teddim, by w wakacje robić to samo. Zerkam ostrożnie pod stolik, gdzie znajduje się jego legowisko, i uśmiecham się. Całe szczęście, że on wytrzymuje do jedenastej!
*** Budzi mnie alarm komórki. Cóż, nie ma rady, muszę wygramolić się spod cieplutkiej kołdry i przygotować do śniadania. Wciągam na siebie t-shirt i bermudy. Ścielę łóżko, zakładam Tedusiowi obrożę i wychodzimy na poranny spacer po ośrodku. Dzisiaj nie trwa on zbyt długo. Prawie zaspałam na posiłek, a pani Gosia nie lubi spóźnialskich.
W jadalni pierwszy raz serwują nam płatki z mlekiem, jogurt i żółty ser. Jak zawsze trzeba się nabiegać w celu otrzymania dzbanka mleka, lecz w końcu się to udaje. Na koniec zaglądam do stolika dziewczyn spod szesnastki.
- Co robisz, Agata? - pytam, widząc, jak otwiera jogurt i wkłada do niego kawałeczki chleba.
- To dla Beti. Wiesz, ma reumatyzm i przyjmuje leki. Muszę je w czymś dać. Fakt. Biedna suczka. Mimo że przypomina bardziej beagle'a niż jamnika, geny robią swoje. To bardzo miła i rozbrykana, a przede wszystkim młoda psinka. W dodatku nikt nie wie na pewno, na co choruje. Naprawdę nie powinna się tak męczyć.
- Słuchajcie, dziewczyny... i Tomku! O dziesiątej spotykamy się na torze. Będziemy ćwiczyć posłuszeństwo. Macie więc pół godziny odpoczynku - informuje nas pani Gosia. Jest treserką, weterynarzem i opiekunką naszej siedmioosobowej grupy naraz.
Zamienia jeszcze kilka słów z Martą i Agatą, a potem idzie do siebie. Pozostali kończą posiłek i wychodzą ze stołówki. Ja zostaję jeszcze na moment. Robię swojemu psiakowi kanapki na wynos - niech się cieszy.
***
Za pięć dziesiąta wszyscy zwarci i gotowi oczekują pani kierownik. Jak zawsze się spóźnia. Psy są nie tyle leniwe, co zmęczone upałem. I oczywiście tylko ja pomyślałam o zabraniu miski i butelki z wodą, z której od razu robię pożytek. Teddy śmiesznie wygląda z mokrym łebkiem.
Po około dziesięciu minutach przychodzi nasza opiekunka ze swoimi czterema seterkami. Nareszcie! Ćwiczenia zaczynamy od chodzenia w kółko z psem przy lewej nodze na komendę „równaj". Jako jedyna używam polecenia „noga", gdyż mój pupil już wcześniej był szkolony tym właśnie hasłem. Poza tym jeszcze kilka razy siad, leżeć, stój i zostań. Widać, że nikomu nie chce się pracować w pełnym słońcu. Zwłaszcza mojemu psu...
- Proszę pani! - wołam panią Gosię. - Co z nim zrobić?
Dobre pytanie. Tedulek rozłożył się w cieniu z językiem wywalonym na zewnątrz. Leży na boku, w dodatku głośno dyszy.
- Po prostu szarpnij go mocno. A jak nic nie da, to podetnij! - radzi.
No tak. Taka głupia to ja nie jestem. Doskonale wiem, co się stanie, a raczej co się nie stanie. Mimo wszystko próbuję. Rezultat jest dokładnie taki, jak przewidywałam - zerowy.
- Eh... No dobrze, zostaw go. Niech odpocznie - stwierdza treserka, widząc, że mój piesek nie podniesie się nawet wtedy, gdyby miał szorować bokiem przez pięć metrów nie po trawie, lecz po asfalcie.
Pozostałe towarzystwo kończy ćwiczenia niewiele później, ponieważ psiaki postanowiły pójść śladem Teddiego. Nie pozostawało nam nic innego, jak pozwolić im wypocząć i wybrać się do miasta.
* * *
Przed południem dołączam do grupy. Poza mną idą dwie Marty, dwie Agaty, Magda, no i Tomek. Jednak tylko ja zabieram pieska.
Czas spędzamy całkiem przyjemnie. Spacerujemy alejkami nad jeziorem, w cieniu drzew... Wkrótce docieramy do głównego celu naszej wycieczki - do cukierni. Każdy kupuje po jednym włoskim lodzie, Tomek cofa się później po firmowego gofra. Ja zaś wychodzę na zewnątrz z dwoma rożkami. Podchodzę do Marty, której zostawiłam na chwilę psa, i wyciągam jednego przed siebie.
- Teddy... Proś! - mówię, a Teduś posłusznie unosi do góry dwie przednie łapy.
- Dobry piesek! - chwalę go i podaję loda. Trochę liże, trochę gryzie, ale w końcu zjada. Bardzo to lubi. Wszyscy patrzą z podziwem.
- To on je lody? - pyta z zainteresowaniem Marta. - Nie wiedziałam...
- Żeby tylko nie dostał zapalenia gardła! - ostrzega pani Gosia. Gadanie!
Podczas drogi powrotnej przypomina mi się, że miałam kupić picie. Najpierw na zakupy idą dziewczyny. Cóż, tak to jest, gdy prowadzi się zwierzaka. Czekam, aż wyjdzie jedna z nich. Jako pierwsza pokazuje się Marta, właścicielka Spike'a. Proszę ją o potrzymanie Teddiego i wchodzę do marketu.
Uwijam się stosunkowo szybko. Kolejka przy kasie jest dość długa, jednak wreszcie pakuję dwulitrową butlę wody cytrynowej do foliowej reklamówki i wychodzę. Na dworze czeka na mnie niespodzianka.
Nie ma ich.
Rozglądam się nerwowo. Postanawiam jednak pozostać w miejscu i czekać na jakiś sygnał od pozostałych. Nie mogli mnie przecież tak zostawić.
- Kasia! - rozlega się krzyk zza budynku. To pani Gosia! Biegnę truchtem w jej kierunku i skręcam, by dołączyć do grupy. Od razu podchodzę do właścicielki Spike'usia i witam się z Teduchem. On ze mną też. Jednak bez entuzjazmu.
- Już cię nigdy przed sklepem nie zostawię, sieroto jedna! - zwracam się do niego.
- Jeszcze mi cię gwizdną sprzed marketu!
***
Po powrocie do domku kempingowego przebieramy się z Magdą w stroje kąpielowe i wybieramy się nad jezioro. Tedziu również.
Pogoda wręcz zachęca do zanurzenia się w chłodnej wodzie. Wybieramy miejsce, gdzie nie przepływa chwilowo żaden kajak ani żaglówka. Ostrożnie wyciągam gołą stopę w kierunku wody. Zalewa ją przybrzeżna fala.
- Zimna!! - krzyczę. Wówczas zauważam, że koleżanka zamoczyła się już do pasa. Nie chcę być gorsza.
- Teddy, chodź! - wołam.
Idę powoli, coraz dalej i dalej... Wreszcie woda sięga mi do ramion. Rzucam się w wodę i płynę dla rozgrzewki żabką. Zerkam w stronę brzegu. Stoi tam mój piesek. Nie zamoczył nawet łapki.
- Teduś! No chodź! Rusz się! - zachęcam. Podchodzę bliżej, chlapię, macham rękami. Muszę nieźle się naprodukować, by wszedł po brzuch. Cieszę się. Zawsze to jakiś postęp. Wyciągam rękę...
- Nie! Teduch! Wracaj! - wołam za nim. W tej chwili przekonuję się, że zrobiłam o jeden krok za daleko. Tedulek wybiega z wody z obłędem w oczach i zaczyna galopować po brzegu. Chce mi się śmiać. Magdzie też.
- No nie... - mówię do niej. - Znowu „głupa" dostał!
***
Wszyscy razem spotykamy się ponownie na obiedzie. Tomek chwali się swoimi osiągnięciami. Dziś po raz pierwszy wypłynął deską windsurfingową na otwarte wody. To rzeczywiście spory wyczyn. Podglądając chłopaków z obozu żeglarskiego, miałam okazję się przekonać, że to wcale nie jest takie proste.
Tym razem do jedzenia był rosół, a na drugie danie kotlet schabowy. Nareszcie można się porządnie najeść!
Całe szczęście, że mam przy sobie plastikową miseczkę. Gdy każdy ma już swoją porcję na talerzu, resztę zupy wlewam właśnie do niej. Budzi to zainteresowanie w Magdzie.
- Ryż to rozumiem, ale czy na serio chcesz mu zanieść TO?! - dziwi się.
- No pewnie! - odpowiadam. - Teddy przepada za zupami. Zwłaszcza za rosołkiem! A... wy co robicie? Magda? Tomek?
- A... Nic takiego! - odpowiada Tomek. - Zostawiam kotleta dla Alexa, żeby dobrze pobiegł na Agility. Wiesz przecież, że jest uparty jak osioł!
W milczeniu kręcę głową.
W międzyczasie pani Gosia oznajmia:
- Macie czas wolny do godziny czwartej. Przejdziemy się z psami do lasu; niech się porządnie wybiegają. Potem wszyscy zbieramy się przy torze Agility. Za to wieczorem, po kolacji, zrobimy sobie ognisko i rozegramy podchody!
Oczywiście, że wszyscy są bardzo zadowoleni z dalszego planu dnia. Ja także. Jak nigdy...
* * *
Czas wolny. Czekamy na niego cały dzień. Tym bardziej, że nie ma ani chwili, kiedy nie bylibyśmy na nogach. Jednak nawet wtedy jest coś do zrobienia. Przy psach, oczywiście.
- Green! Stójże spokojnie! - krzyczy Magda. Właśnie usiłuje wyczesać swojego berneńczyka. Trzy razy szybko przejeżdża mu grzebieniem po grzbiecie i zdejmuje następną garść kłaków. Wrzuca je do dużej miski.
- Zobacz! - mówi do mnie. - Tyle włosów po dziesięciu minutach czesania! I ty mi nie wierzyłaś.
Rzeczywiście, wychodzi z niego garściami. Z Alexa również. Tomek, który czesze go w sąsiednim pokoju, ma już zapełnione wiadro. Trudno w to uwierzyć. Przecież Alex i Teddy są tej samej rasy, a ze swojej pociechy nie wyczeszę nawet jednej czwartej tego, co on!
- Hej! - słyszę nagle zza drzwi balkonowych. - Co za ładny piesek!
Wówczas spostrzegam, że moim goldenkiem zainteresował się jeden z „żeglarzy", którzy przyjechali wczoraj. Bierze, za moim pozwoleniem, kawał sznura i szarpią się ze wszystkich sił. Następnie w ręce chłopaka dostaje się piłeczka tenisowa, za którą mój aporter szaleje. Rzuca mu ją kilka razy, a następnie goni go dookoła sąsiednich domków. Wreszcie łapie psiaka, przewraca brzuchem do góry i drapie po bokach i po mostku. Teddy jest w siódmym niebie. Chłopak też.
* * *
Tym razem punktualnie wybieramy się na spacer. Marta i Agata nie biorą „agresorów" - Snoopy'ego i Spike'a, którzy nie tolerują swojej bliskiej obecności. Na szczęście reszta piesków bardzo lubi wspólną zabawę i gdy tylko dochodzimy na skraj łąki, wszystkie gnają przed siebie. Przedzieranie się przez chaszcze i zarośla to przecież ich ulubiona rozrywka. Nagle słyszę tupot. W naszym kierunku, zmierzając wąską, wydeptaną ścieżką, zbliża się wielka, kremowa kulka.
- Uwaga!!! - krzyczę do tych z tyłu. - Teddy biegnie!
Wszyscy jak jeden mąż skręcają natychmiastowo w lewo i wchodzą w wysoką trawę, byle tylko uniknąć zderzenia z rozpędzonym zwierzakiem. To naprawdę nie przelewki. Gdy trzydziestodwukilowy psiak uderzy w nogi, z całą pewnością skończy się to bliskim spotkaniem z podłożem.
Po kilkunastu minutach docieramy do jeziora. Z lasu jest do niego łagodne zejście, umożliwiające zamoczenie nóg. Wszyscy siadają na ławce lub pobliskiej skarpie. Psy biegają po wodzie i pomiędzy krzakami. Po pewnym czasie tracę Tedusia z oczu. Wstaję więc i wołam:
- Teduch! Chodź tu! Teduch!
Czekam. Po kilku sekundach widzę go. Biegnie w moją stronę. Gdy zatrzymuje się przede mną, spostrzegam, że coś jest nie tak.
- Proszę pani! - mówię do pani kierownik. - On się w gównie wytarzał!
Wszyscy w śmiech. Pani Gosia radzi mi zaprowadzić go do wody i umyć sierść piachem. Nie będzie to nic przyjemnego.
Wchodzę do jeziora po kolana, prowadząc goldena za obrożę. Następnie każę mu stać w miejscu, póki nie wypłuczę wszelkich nieczystości. Albo chociaż ich większości... Gdy dochodzę do wniosku, że czyściejszy już być nie może, postanawiam się trochę zabawić. Może przy okazji przekonam go do pływania?
- Teddy! Zobacz, co ja mam! - zachęcam. - Aport!
Po tych słowach rzucam kawałek patyka na odległość paru metrów. Mój psiak bardzo ostrożnie wchodzi do wody. Krok po kroku posuwa się coraz dalej. Wreszcie sięga po kija, bierze go w zęby i wybiega na ląd. Zadowolony z siebie trzepie się w najmniej odpowiednim miejscu - między dziewczynami.
Z uśmiechem na twarzy biorę kolejną gałązkę i rzucam trochę dalej. Początek jest ten sam. Tedulek moczy łapy i wolno posuwa się do przodu. Niespodziewanie traci grunt pod nogami i prawie cały idzie pod wodę. Od razu zawraca. Cwaniak jeden! I kto tu mówi, że każdy pies potrafi pływać...
* * *
Zaczynamy zajęcia Agility. Tor zręcznościowy składa się z palisady, kładki, kocyka, trzech „hopków", wiaduktu, opony, slalomu, skoku w dal i basenu. Każda para biegnie po trzy razy. Na pierwszy ogień idzie Snoopy, po nim Spike. Te dwa psy radzą sobie najlepiej, gdyż już po raz drugi z rzędu są na tym obozie. Green ma problem z chwiejącą się pod jego ciężarek kładką, ale za smakołykiem przechodzi bez problemu. Gorzej z Alexem. Jest uparty jak osioł. Na kładce Tomek przekłada mu łapę za łapą, a przy ostatnim „hopku" dosłownie podnosi mu łapy i zad do góry, by przeszedł na drugą stronę. Atos, dziesięciomiesięczny spaniel, jest dziś wyraźnie rozkojarzony. Marta musi się sporo namęczyć, by pokonał wszystkie przeszkody. Beti, niestety, nie może brać udziału w zajęciach. Jednak Agata pilnie obserwuje nasze poczynania. Teraz moja kolej. Podchodzę do Marty.
- Atoska... - zagaduję. - Pożyczysz mi na chwilkę żabkę Atosa?
- No pewnie - zgadza się. W moich rękach ląduje gumowa, piszcząca zabawka. Idę z Teddim na start. Ten skacze do niej jak szalony. Lubi ją.
Każę mu siadać i odpinam smycz. Na zmianę wydając komendy i piszcząc żabą, zachęcam go do pokonywania kolejnych elementów toru. Idzie mu całkiem nieźle. Po drugiej stronie tunelu po prostu wypuszczam z ręki obiekt jego zainteresowania. Bardzo się z tego cieszy. Gdy każdy zrobił po trzy rundki, zaczynało się już ściemniać. Za piętnaście minut mamy kolację, więc każdy po kolei zabiera psa i idzie z nim do domku. Nagle Marta od Atosa oznajmia:
- Hej, dziewczyny, nie widziałyście przypadkiem moich okularów?
- A co się stało? - pytam z zaciekawieniem.
- Gdy biegłam z Atoskiem, chyba wypadły mi z kieszeni - oznajmia. - Muszę je odnaleźć.
- Ale robi się już ciemno - zauważa Marta, właścicielka Spike'a. - Jak chcesz to zrobić?
- Mam latarkę - oznajmia Agata od Snoopa. - Nie martw się, Atoska, zaraz je znajdziemy!
Postanawiam im pomóc. Spuszczam Teddiego, a sama rozglądam się po całym placu w poszukiwaniu zguby. Przeglądam każdy kąt, zaglądam pod niejedną ławkę czy drzewo - nigdzie ani śladu. Zresztą, ciężko jest szukać w półmroku. Na szczęście pojawia się Aga z latarką i świeci nią dookoła. Nagle mój piesek zrywa się na równe nogi i gna w stronę światełka.
- No tak... - mówię. - Teddy, nie przeszkadzaj! - krzyczę na niego, po czym zwracam się do Warszawy i Okolic:
- On zajączki goni!
Zdaje się, że ich to zbytnio nie przejmuje. Wręcz przeciwnie. Wymachują latarką dookoła i mówią, śmiejąc się:
- No dalej, Tedziu! Szukaj okularów!
I, o dziwo, Tedziu je znajduje. Podbiega do jednej z ławek i zaczyna coś trącać nosem dla zabawy. To okulary.
- Chodź, Atoska, zguba się znalazła! - woła Marta. Ta cieszy się niezmiernie. Takie okulary muszą przecież sporo kosztować.
* * *
Zaraz po kolacji wybieramy się do kuchni po kawałki drewna. Każdy bierze po dwa drwa, które następnie układamy w samym centrum kamiennego kręgu jedno koło drugiego. Korzystając z podpałki do grilla, pani kierownik z narzeczonym rozpalają ognisko. Tomek niesie długie kije. Pozostali członkowie naszej ekipy rozsiadają się na pobliskich ławkach albo obok nich.
- No, to teraz brakuje nam już tylko kiełbasek! - mówi pani Gosia i szybkim krokiem zmierza w kierunku domku numer jedenaście. Przynosi stamtąd, ku uciesze obozowiczów, nie tylko kiełbaski, ale również bochenek chleba oraz ketchup.
- Kto chce piec kiełbasę? - pyta.
- My! - odzywam się równocześnie z Magdą i Agatą. Dostajemy wszystkie po jednym drągu z nabitymi czterema kawałkami śląskiej i dwoma pajdami świeżego pieczywa.
Siedzimy nad ogniskiem około pół godziny, słuchając skwierczenia drzewa i trzasku iskier. Każdy opowiada o swoich wrażeniach z ostatnich kilku dni. Jest bardzo wesoło. Nagle słyszę za plecami głośny szelest. Teduś staje jak wryty. Jednak zaraz zaczyna kłaść się na ziemi i merdać ogonem. Odwracam się powoli.
- Dobry wieczór! - słyszę. - Przepraszam bardzo, ale on jest taki towarzyski...
Za moimi plecami stoi pani koło czterdziestki. Na smyczy z materiału trzyma młodego labradorka.
- Nic nie szkodzi. Wiem, jak to jest - pokazuję głową na swojego psiaka.
- To golden retriever, tak?
- Zgadza się - odpowiadam nieco zdziwiona, że nareszcie jakaś osoba nie myli go z labradorem. - Młody?
- Rok. On chyba niewiele starszy?
- Piętnaście miesięcy ma, ale zachowuje się jak szczeniak.
- Mój tak samo.
- Jak ma na imię? - pytam.
- Teddy.
- Naprawdę? - nie mogę uwierzyć. - Pierwszy raz spotykamy imiennika!
W ten sposób dowiaduję się również, że pani z Tedziem dopiero co przyjechała na rejs pod żaglami, na który wyruszają jutro z samego rana. Wraca po tygodniu. Trochę szkoda, gdyż z pewnością już się nie spotkamy. Niestety, my również za parę dni wyjeżdżamy.
* * *
Stoimy przed drzwiami domku numer dwadzieścia. Ja, Marta, Atoska, Tomek, dwie Agaty, no i Magda. Zaczynają się podchody. Pani Gosia przez całe wczorajsze popołudnie układała dla nas trasę i zadania. Mam nadzieję, że nie przegoni nas po całym ośrodku.
Pierwsza wskazówka znajduje się przy bramie głównej. Druga w kajaku. Trzecia pod latarnią w kształcie grzybka. Czwarta między drewienkami w kuchni. Piąta na torze zręcznościowym. Przy szóstej karteczce zaczęły się schody.
- „Następnej wskazówki szukajcie na żaglówce z czerwonym dnem" - czyta Marta. - Jakim cudem mamy znaleźć ją po ciemku?!
- Daj spokój, Warszawa! - mówi Magda. - Niech Okolice ci poświecą!
- No właśnie, Agatko... - prosi, wyciągając rękę. - Daj latarkę!
Gdy możemy wreszcie rozróżnić kolory poszczególnych farb, szybko odnajdujemy przedmiot odpowiadający opisowi. Stoi na nim facet w średnim wieku i przygląda się nam badawczo. Podchodzą do niego Marta i Agata.
- Dobry wieczór! Czy Gosia nie zostawiła u pana karteczki dla nas? - pytają.
- Może i zostawiła, ale nie dostaniecie jej za darmo - odpowiada. - Moglibyście coś zaśpiewać...
Wtedy Magda wyjmuje z kieszeni kawałek papieru z zapisanym zadaniem.
- Możemy panu to zaśpiewać! Na trzy, czte-ry!
- Juuuulia i jaaaa...!!! - drzemy się.
- Tylko tyle? - pyta. Widocznie jest zawiedziony zwięzłością tekstu. Ale umowa to umowa. Otrzymujemy przedostatnią wskazówkę. Następne zadanie czeka na nas „u szefów", czyli w dużym, białym budynku.
- Poczekajcie chwilę - niespodziewanie odzywa się Marta. - Pójdę po Spajkiego.
- Ja już idę spać - szepce Agata od Betulki. - Nie wytrzymam dłużej.
- Pójdę z tobą - proponuje Atoska. - Oczy kleją mi się już od godziny.
Obydwie odchodzą do swojego domku. Tymczasem wraca Warszawa ze swoim seterem. Kontynuujemy więc zabawę w okrojonym składzie.
Kiedy docieramy do celu, drzwi są otwarte. Wchodzimy po cichutku do środka. Przeszukujemy każdy fragment głównego korytarza. Nagle zauważam kartkę leżącą pod drzwiami.
- Mam! - krzyczę. Otwieram zwitek papieru i wyrzucam go jak poparzona. - W nogi!
Wszyscy reagują w mgnieniu oka. Nawet Spike galopuje z nami po kafelkach do tylnego wyjścia. Na zewnątrz emocje opadają.
- Co to była za karteczka? - dopytuje się Tomek.
- Rachunek! - odpowiadam.
Wszyscy w śmiech.
Niestety, po naszej wskazówce ani śladu. Udajemy się zatem pod domek pani Gosi, gdzie z pewnością na nas oczekuje. Zatrzymujemy się dwa metry przed drzwiami. Marta mówi: - Wołamy - na trzy, czte-ry!
- PANI KIEROWNIK!!! - krzyczymy.
Nasze starania odnoszą pożądany skutek. W progu pojawia się pani opiekunka.
- Co się stało?! - pyta. Na stwierdzenie, że nie możemy odnaleźć ostatniego zadania, mówi:
- Popatrzcie w górę.
Nie pozostaje nam nic innego, jak powrócić do poprzedniego miejsca i sprawdzić wszystko jeszcze raz.
- „Popatrzcie w górę"... - cytuje Tomek. - Gdzie to...? Mam!v Wyjmuje papierek zza klosza od lampy i odczytuje jego treść:
- „W pokoju numer siedem zapytajcie o hasło. Znajdziecie mnie pod jedenastką". Podchodzimy więc pod drzwi wskazanego lokalu. Pukam do drzwi. Otwiera je znajoma pani Gosi i mówi:
- Tutti-frutti!
Nareszcie znamy upragnione hasło. Wracamy spacerkiem pod jedenasty domek i wrzeszczymy chórem:
- TUTTI-FRUTTI!
- Już wszystko zrobiliście? - dziwi się pan Robert.
- Wszyściutko! - odpowiadamy.
- Więc teraz idźcie spać, jutro otrzymacie nowe, zbyt trudne do wykonania o tej porze zadanie.
Przyznaję, podpuścił nas. „Zbyt trudne do wykonania zadanie" jest bowiem ostatnią rzeczą, jaką moglibyśmy sobie odpuścić. Po kilku minutach wyciągnęliśmy od niego, że mamy odszukać klatkę z królikiem, znajdującą się na terenie ośrodka, ale mamy na to tylko godzinę. Do dwudziestej czwartej.
* * *
- Gdzie może być ta przeklęta klatka?! - złości się Magda.
- Wyluzuj - uspokajam ją. - Znajdziemy!
Sęk w tym, że już kończą nam się pomysły. Przeszliśmy wzdłuż i wszerz niemal cały ośrodek: kuchnię, stołówkę, domki murowane oraz kempingowe, sanitariaty, całodobowe wychodki, świetlicę, dom szefostwa, magazyn sprzętu wodnego... Pozostało nam jedynie zwiedzić wybrzeże.
Zaczynamy od pomostu. Idziemy w stronę płotu, gdy dziewczyny spostrzegają w oddali grupkę chłopaków.
- Co wy tu robicie o tej porze?! - pyta jeden z nich.
- Cześć, chłopcy! - wita się Marta. - Nie wiecie przypadkiem, gdzie znajdziemy królika?
- Królika? - dziwi się drugi. - Po co wam on?
- Mamy za zadanie zlokalizowanie go - odpowiada Agata. - I nie spoczniemy, póki tego nie zrobimy.
- W takim razie pomożemy wam - proponuje tamten.
Po dłuższej pogawędce okazuje się, że są oni ze wędrownego obozu żeglarskiego. Jutro rano wypływają, ale nie mają zamiaru pójść spać. Twierdzą, iż tym sposobem ominie ich najlepsza zabawa.
- Chyba wiem, gdzie to jest! - odzywa się najniższy „żeglarz". - Nieopodal znajduje się stodoła.
- No jasne! - mówię, klepiąc się w czoło. - Czemu od razu na to nie wpadliśmy?
Skręcamy w prawo i szybkim krokiem dochodzimy do budowli. Pod ścianą osłoniętą blaszanym dachem rzeczywiście stoi jakaś skrzynka. Podchodzę bliżej.
- To on! - dzielę się informacją z innymi. - Nasz królik!
Zadanie wykonane. Nowi znajomi powracają do przerwanych zajęć, a nasza piątka kieruje się w stronę własnych pokoi. Jedyne, o czym marzymy o tej porze, to sen i solidny odpoczynek po dniu pełnym wrażeń. Jesteśmy zmęczeni, ale szczęśliwi.
* * *
Od samego rana deszcz leje jak z cebra. Nie ma mowy o dłuższym spacerze czy choćby rundce dookoła ośrodka. Wszyscy siedzimy w domkach, pakując wszystkie rzeczy z powrotem do toreb. Wakacje z psem się kończą. Czeka nas już tylko jeden wspólny posiłek, a potem wszyscy rozjedziemy się do domów rozrzuconych po całej Polsce.
- Magda - zagaduję. - Dasz mi swój numer?
- Na komórkę? - dopytuje się, ale, widząc moją minę, odpowiada:
- Pewnie! Pisz.
- Ja też ci mogę podać! - Zza ściany dobiega krzyk Tomka.
- Dobra, ale nie wszyscy naraz. Piszę po kolei - mówię. - A telefony do dziewczyn macie?
- Jeszcze nie, ale zaraz będziemy mieli - stwierdza Magda.
Wymieniamy się między sobą numerami telefonów, umawiając się, że w tym samym składzie zjawimy się tu w przyszłym roku.
- Hej, dziewczyny, już po dziewiątej - informuje Tomek. - Czas się zbierać!
W pośpiechu zarzucam na plecy płaszcz przeciwdeszczowy i zakładam na bose stopy kalosze. Doganiam ich, zamykam drzwi i w trójkę udajemy się do stołówki.
* * *
Wchodzę do domku. W progu mija mnie Magda.
- Kasia - mówi. - Twój tata przyjechał.
Rzeczywiście. Siedzi na tapczanie i głaszcze Teddiego.
- Cześć - mówi.
- Cześć, cześć... - witam się. - Co tak szybko?
- Jak to „szybko"? - dziwi się. - Miałem być koło dziesiątej, a jest prawie wpół do.
- No tak, ale... - nie wiem, jak to ująć. - Jeszcze nikt po nikogo nie przyjechał.
- No to co? - odpowiada. - Przynajmniej nie będziemy jechali po nocach. Spakowana?
- Jak widać.
- To ja zaniosę do samochodu twoje ciuchy, a ty leć się pożegnać z kolegami i koleżankami.
* * *
Pukam do drzwi.
- Proszę! - krzyczą dziewczyny.
- No hej - mówię. - Przyszłam się pożegnać.
- Już wyjeżdżasz? - pyta Marta.
- Niestety. Już po mnie przyjechali.
Podaję rękę wszystkim koleżankom i pytam je o numery telefonów lub gadu-gadu. Gadamy jeszcze chwilę, lecz, niestety, nie mam dużo czasu. Żegnam się jeszcze z psami i wychodzę.
- Do przyszłego lata! - krzyczę jeszcze w progu.
- Do zobaczenia! - odpowiadają.
Kasia Siudzińska
W naszej ofercie znajdziecie niezwykle atrakcyjne oferty wypoczynkowe dla dzieci, młodzieży, jak i dla dorosłych. Oferujemy rejsy żeglarskie, obozy żeglarskie, kolonie letnie, obozy młodzieżowe a także czarter jachtów. Jesteśmy przekonani, że szeroki wachlarz propozycji znacznie ułatwi Wam znalezienie czegoś odpowiedniego, w zależności od upodobań. Jeżeli jesteście zwolennikami przygody i aktywnego wypoczynku, idealną propozycją będą obozy żeglarskie. Rejsy żeglarskie to z kolei niezapomniana przygoda, do której będziecie powracać we wspomnieniach. Oferowane przez nas obozy młodzieżowe i kolonie letnie zawsze dopięte są na ostatni guzik, by tym samym zapewnić, nie tylko niezapomnianą przygodę Waszym pociechom, ale przede wszystkim ich bezpieczeństwo podczas wakacji. Czarter jachtów to również doskonały pomysł na niezapomniane wakacje i liczne wrażenia. Dzięki naszym atrakcyjnym ofertom możecie wybrać się z całą rodziną i przyjaciółmi w morski rejs. Zadowolenie naszych Klientów jest najważniejsze, dlatego też dokładamy wszelkich starań, by spełniać Wasze oczekiwania i wymagania. Bogactwo ofert sprawia, że każdy wybierze dla siebie i swojej rodziny najlepsze wakacje, dopasowane do indywidualnych potrzeb. U nas oferty znajdą się, zarówno dla tych, którzy lubią wypoczywać aktywnie i z adrenaliną, jak i dla tych, którzy wolą leniuchować na plaży. Sami wybierzcie, co będzie dla Was i Waszej rodziny najlepsze: rejsy żeglarskie, kolonie letnie, obozy żeglarskie, a może obozy młodzieżowe lub czarter jachtów? Serdecznie zapraszamy do szczegółowego zapoznania się z naszą ofertą! Zapraszamy na obozy quadowe, paintballowo-quadowe, gokartowo-quadowe, paintballowo-gokartowe, obozy quadowe premium, obozy quadowe wyprawowe, obozy młodzieżowe i kolonie 2020, obozy z psem na wakacje, obozy windsurfingowe, obozy sportów wodnych, kolonie żeglarskie. Wandrus opinie. Opinie Wandrus. Opinie o firmie Wandrus.
© Wszelkie prawa zastrzeżone wandrus.com.pl