bar Rejs szkoleniowy WJM 2 (2006) - Kamil Koszyk | Kolonie letnie, obozy młodzieżowe, rejsy żeglarskie – Wandrus
kolonie letnie, obozy młodzieżowe, żeglarskie – Wandrus Taniec z żaglami
Wakacje smyka
Obozy młodzieżowe
Wakacje pod żaglami
Z psem na wakacje








obozy żeglarskie, rejsy żeglarskie – Wandrus

Rejs szkoleniowy WJM 2 (2006) - Kamil Koszyk



Kamil Koszyk - Opowiadanie z rejsu szkoleniowego WJM 2     

Nawet nie wiecie, w co się pakujecie...
J

W pewnych miejscach spotkacie się z potrojoną liczba „r" to nie błąd, to ukłon w stronę pewnej osoby...


Przyszła wiosna, czas szukania jakiegoś obozy żeglarskiego. Martynka poleciła mi Wandrus'a, gwarantowała świetną zabawę - podsunęła mi link: www.wandrus.com.pl. Wszedłem, poczytałem i... dylemat. Obóz wędrowny czy stacjonarny, a może wypośrodkowany, kilka dni na wodzie, a kilka na lądzie? Przyznam się, że długo się nie zastanawiałem, jak smakować prawdziwego życia żeglarskiego to tylko WĘDROWNY! Nawet nie zdawałem sobie sprawy w co się pakuję... ]:->  

Na obóz ze mną jechał mój brat cioteczny, razem z nim mieliśmy wyjechać z Łodzi. Wyjazd o 11, na miejscu byliśmy już o 10:30 (tak na wszelki wypadek). Żar z nieba niemiłosierny ze 150 stopni ;) Ludzi tłum - myślę, będzie do kogo się odezwać. Męska część tłumu wydawała się sympatyczna i zabawna, a żeńska, hm... całkiem ładna J. Nawet nie wiecie, jakie było moje zdziwienie, kiedy o 10:55 podjechał autobus (jakiś ogórek zwany Autosanem). I w jednej chwili wszyscy się do niego zapakowali. Pomyślałem, że to nasz autobus. Wujek zapytał czy to WANDRUS, a pilot na to, ze nie... Ale nas wryło :D Zostaliśmy sami, we trzech. Ja, brat i wujek na ogromnym placu. Wtedy uświadomiłem sobie, jakie te dzieciaki są biedne, skwar, a oni w autobusie bez klimatyzacji - kamikaze. I wtedy obok życzenia by nasz autobus przyjechał, było by miał klimatyzację...

11:01 podjechał autobus... a raczej jakiś statek kosmiczny, serio :D wydaje mi się, że było to volvo. Przyciemniane szyby, podwyższany... i plakietka na oknie WANDRUS. Gdy drzwi się otworzyły powiało chłodem wtedy moja radość nie znała granic J. Miły pan kierowca wyszedł i zapakował nasze bagaże. Pani pilot (pozdrawiam J ) odhaczyła nas na liście i siedliśmy z bratem w wygodnych fotelach. Co klasa to klasa - pomyślałem. Zaczęło się... Po genialnej podróży w chłodzie i dźwiękach radyjka dojechaliśmy do Giżycka. Ja, brat i kilka innych osób wysiedliśmy, reszta pojechała do RYN'u na windsurfing i stacjonarne obozy.

Powitał nas zabawny i bardzo przyjaźnie nastawiony człowieczek (pozdrawiam Łukaszu B.). Chwilę z nami pogadał i pożartował. Gdy reszta kadry przybyła podzieliliśmy się na grupy i każdej z nich przydzielono okręt. Ja znalazłem się na krążowniku zwanym VOYAGER'em. Gdy gramoliłem się na łódź poznałem Sylwię - pierwszego członka mojej załogi i oczywiście sternika - Jacka. Przywitał się on i oznajmił, że jest nas tylko 3je, bo resztę załogi dopełnią ludzie z Warszawy. Wykorzystując chwile oczekiwań na autobus z Wawy, przeszliśmy się po porcie. Gdy wróciliśmy na jachcie było już 2óch chłopaków i jedna dziewczyna, czyli było nas 5cioro + Jacuś. Wrzuciliśmy bagaże do środka i siedliśmy w kokpicie. Wtedy sternik polecił nam podpisanie, że w ogóle jesteśmy i zapoznaliśmy się z regulaminem ( czysta formalność :D ). Następnie wymieniliśmy się ze wszystkimi numerami telefonów komórkowych - by być w razie czego w ciągłym kontakcie - świetna sprawa!

Jeśli już jesteśmy przy komórkach. Pamiętajcie by zabrać ze sobą ładowarki samochodowe do swoich zabawek. Na każdym statku są gniazdka samochodowe. Ja niestety o tym nie pamiętałem. Ewa - koleżanka z innego statku miała ładowarkę do nokii. Która nijak nie pasowała do mojego siemensa. Więc postanowiłem ją przerobić tak, bym mógł ładować swój i kumpla telefon. Wziąłem scyzoryk i taśmę Usiadłem na dziobie i zabrałem się do pracy... Dłubałem, dłubałem i... Nie wyobrażacie sobie jak Ewuś krzyczała, a ja jak szybko biegłem do sklepu po nową J.  

Wieczorem kilka telefonów do bliskich i podziwianie pierwszej mazurskiej nocy i wspaniałej poświaty latarni i gwiazd na wodzie... Mmm romantycznie co? :) 1:30, czas się położyć spać. Wszystkie torby ułożyliśmy na podłodze. Ale trzeba było jeszcze jakoś przydzielić sobie koje. Dziewczyny dostały podwójny materacyk w środkowej części jachtu, Jacek wcisnął się gdzieś koło burty, a my we 3 dostaliśmy dziób. Wsunąłem się w śpiwór, zamknąłem oczy i nawet nie zauważyłem, kiedy już spałem. Rano obudziło mnie słońce wpadające do środka. Jeszcze tak dobrze mi się nigdy nie spało, te fale muszą coś w sobie mieć...

Dziewczęta przygotowały nam śniadanko. Kanapeczki z nutellą, pycha ! 9:00 apel. 10:00 Pierwszy wykład z ratownictwa. Wszyscy przybyli punktualnie, tylko ja z kolegą spóźniliśmy się troszeczkę (Adam pozdrawiam J ). Gdy tylko usiedliśmy, Jasiek - prowadzący, jeden ze sterników, powiedział, że poszukuje kogoś na modela, albo, jak kto woli manekina do zaprezentowania, 1szej pomocy. Jako, że nikt się nie zgłosił moja kochana załoga zgłosiła mnie. No cóż - zostałem modelem :D . Naprawdę fajnie się udawało topielca. Od tamtej pory większa część obozu mnie już znała, a przynajmniej z widzenia. Zakumplowałem się także z Jasiem - spoko koleś!  

Kolejny dzień przyniósł nam wykład z budowy jachtu... Taką lekcję można porównać do lekcji hm... biologii temat: nazywani poszczególnych kości w organizmie. To są chyba jedyne lekcje kiedy wszyscy tak pilnie notują... Tego samego dnia był wieczorny apel na którym oznajmiono nam, że codziennie jest zbiórka o 8:00 (nie sugerujcie się godziną - wiecie jak to jest na żaglach, zegarki chodzą każdemu inaczej J ). Za spóźnienie jednak grożą srogie kary... bardzo srogie, tak srogie, ze każdy spóźnia się specjalnie żeby ich doświadczyć.. Jakie? Nie powiem wam, bo nutka, tajmniczości musi być zawsze. Przyjedźcie i sami się przekonajcie cóż to za straszliwa tyrańska kara.(Ty baranku ty... ). Na zbiórce porannej omawiany jest plan dnia i ogólne ćwiczenia, tematy wykładów. Czasami też była wieczorna, ale żaaadko :D  

Pierwsze dni to przyzwyczajenie się do mentalności żeglarskiej. Rano trzeba wstać przygotować posiłek, umyć gary i tak 3razy na dzień. Wiecie faceci, jak wtedy docenia się ciężką pracę dziewczyn. Wiecie jak zazdroszczą Wam inne załogi jak macie 2 czy 3 dziewczyny, które świetnie gotują?? A jak maja wzrok, gdy na ich tekst: „A my dziś mamy kluski z sosem na obiad" odpowiadasz: „ a my rosół z prawdziwej kury" On wcięty mówi: "CO??!!"dziewczyny poszły z rana do mięsnego po kurę..." Serio zabawa w kucharzy jest świetna, nawet, jeśli masz dwie lewe ręce polubisz gotować! Jedzenia jest pod dostatkiem, a gdy czegoś brakuje, każda załoga sporządza listę i grupka osób idzie na zakupy - kupują wszystko z listy:) dosłownie! (do dziś nie wiem, kto napisał „whiskas", po co ?? :P )  

Bodajże 2ego dnia na apelu dowiedzieliśmy się, że dziś wreszcie wypływamy. Ale wszyscy się cieszyli i marzyli tylko o postawieniu żagli - w końcu po to przyjechaliśmy. Pierwsze kontakt z prawdziwym żeglarstwem był średni. Wiatr był mierny i wlekliśmy się po wodzie. Jednak był na tyle mocny, ze dopłynęliśmy do kolejnego portu. Wieczorem było genialne ognisko z gitarrrą i szantami. A dla wygłodnialców przewidziano kiełbaski! Poszedłem spać chyba o 4... a to z powodu, że z grupką ludzi siedliśmy na pomoście i gadaliśmy o wszystkim... ]:-> Rano postanowiłem pójść pod prysznic. W Giżycku prysznic był „darmowy" (pozdrawiam panią od prysznica, wtedy naprawdę nie miałem drobnych J ) Natomiast tu kosztował 7 PLN za 10 minut-dużo , przynajmniej jak dla mnie :P
Postanowiliśmy z Jankiem(tym od ratownictwa) że wykąpiemy się za łódką. Jak się umówiliśmy tak zrobiliśmy. Wszyscy patrzyli się na nas jak na kosmitów. Ale nam to nie przeszkadzało. A co ciekawe wiecie jak reszta się kąpała w portach, gdy nie było pryszniców, albo ceny były kosmiczne?? No domyślcie się...

Tego samego dnia był dość silny wiatr. Wreszcie poczuliśmy „to coś", co sprawia, ze ludzie kochają żeglarstwo. Przechyły, prędkość - coś wspaniałego. To uczucie, że masz kontrolę nad wszystkim, że to od Ciebie zależy czy koleżanka, która właśnie śpi na koi w środku „sturla się" z niej, albo czy kąpielówki kolegi rozwieszone gdzieś na łódce nie spadną do wody... Nagle zerwał się silny wiatr, byliśmy zmuszeni zrolować żagle i spłynąć wszystkim jachtami bliżej brzegu. Zanosiło się na burzę. Niebo chwilowo zrobiło się czarne, ledwo, co zdążyliśmy wyrzucić kotwicę i połączyć się łódkami jak zaczęło lać. Pioruny trzaskały na lewo i prawo. Dziewczyny piszczały, łódki się kołysały, gięły się maszty. W oddali huk łamanych drzew... no dobra starczy już tej tragedii :P. Lało nieźle do tego stopnia że wszędzie było ciemno brazowo-złoto, coś wspaniałego - dla kogoś kto lubi burze. Tak samo jak szybko przyszła, tak szybko poszła, przejaśniło się. Ale wiatr ustał, do następnego portu dopłynęliśmy ciągnięci przez jedną z łódek. Kolejny port. Byłem przekonany, że jest dopiero 13, max 14ta. Jakie było moje zdziwienie gdy spytałem pewnej osoby o godzinę, a ta odpowiedziała, ze jest 19!! Szczęśliwi czasu nie liczą, co? Przekonajcie się sami, jakie to genialne uczucie wstać rano „na czuja" nie pytać o nic, po prostu cieszyć się chwilą. Bajka!

Tego dnia było ognisko i chyba tona kiełbasek do zjedzenia, pycha! Oczywiście przy akompaniamencie gitarrry i wspólnie wyśpiewywanych szantów. Następnego dnia zostaliśmy w tym porcie, były lekcje z teorii żeglowania(taka lekcja fizyki ograniczająca się do sił, momentów sił, wyporności, ciężkości, aerodynamiki itp. - straszne, co?? Nie... wydaje się Wam :P )po południu padał sobie deszczyk, ale ze było ciepło nikt sobie z tego nic nie robił. Jedni grali w piłkę, inni pływali w deszczu - coś wspaniałego J, a jeszcze inni spali - hm... Bardzo wygodne łóżka J  

Wschód słońca, z nadzieją wyjrzałem, spojrzałem na tafle wody. Pomarszczona. Na twarzy czuje wiatr. Jest! Dziś wieje, i to całkiem nieźle, płyniemy :D. Wypłynęliśmy bodajże o 10 (bardzo wcześnie jak na nasza gromadkę) wiało cudownie. Był genialny wiatr od prawej burty. Krążownik płyną szybko, nawet bardzo. Ćwiczyliśmy zwroty przez sztag i oczywiście halsowanie - nikt nie wie jak to jest, że płynie się pod wiatr, ale każdy płynie J. Ster w ręku, wiatr we włosach słońce na twarzy, poezja... kolejny zwrot. Ster do siebie, wybrać linę, i ostry skręt. Sylwia już zsuwa się z łóżka, Adam znów krzyczy, że spadł mu telefon z półki, Nesquik®

18, czy 19-ta byliśmy w nowym porcie. Zaciszne miejsce. Mały pomościk, zakole jeziora. Na skraju lasu. Za dnia było pięknie, ale gdy zapadła noc i poszedłem na pomost „kopara mi opadła"... Niebo pełne od gwiazd, na wodzie odbijają się czerwona światła latarni, która gdzieś tam daleko stoi. Ledwo widoczne światła małego miasteczka gdzieś w oddali. Ciche odgłosy czcinowych żyjątek. Po prostu jak z bajki... Tylko kogoś brrrak... Położyłem się spać bardzo późno, prawie nad ranem.  

Rano wiało strasznie, to było coś koło 7, 8. Czyli bardzo mocno. Do tego stopnia, że nie mogliśmy odejść od przystani, wiatr dopychający. Nawet silniki by nam nie pomogły... Staliśmy 2 dni. Jednak wtedy dowiedziałem się dużo o statkach i o krótkiej historii naszego komandora - Łukasza, który w wolnej chwili pogadał z nami zupełnie tak jak kolega. Po tym wiedziałem, że cała kadra była świetna.

Kolejny dzień, kolejne atrakcje żeglarskie. To wtedy widzieliśmy żaglówkę dnem do góry-tak zwany „grzybek". To, o czym wiedzieliśmy z wykładów. Ludzie pływali wokoło chcieliśmy podpłynąć, udzielić pomocy - obowiązek żeglarski J, ale uprzedziła nas inna jednostka. Niemniej jednak emocji mnóstwo! Następny port RYN. Ostatnie dni obozu. To wtedy doszliśmy do wniosku, ze nie umiemy nic z teorii. Śmialiśmy się i żartowaliśmy, gdy na początku obozu mówiono nam „uczcie się", pamiętacie? Ale nie wiem jak reszta, ale ja się cieszę, że zostawiłem wszystko na ostatni dzień... no bo kto uczy się w wakacje, a do tego na obozie żeglarskim :D Poza teorią niezbędna jest praktyka. Ćwiczyliśmy podejścia do człowieka i boi. Wszystkie książkowe manewry. Gdy nie było wiatru-podejścia do kei na silniku. Tak czy siak pomimo wielu prób wielu z nas(no dobra, wszyscy)nie do końca umiało wszystko - zawsze wkradał się błąd. Tym samym stres przed egzaminem był zabójczy, jednak wszystko jak zwykle przesiąknięte było zabawą i uśmiechem!  

I stało się... Dzień egzaminu. Hehe... żałuję, że wtedy nie miałem kamery. Chciałbym uwiecznić tą atmosferę nerwów, gdy każdy biega z książką starając się czegokolwiek nauczyć kilka minut przed egzaminem ... No dobra... ja też biegałem, ale chyba tylko z zasady, bo i tak jak tu się skupić gdy w głowie rrróżne myśli ]:-> Poszliśmy na egzamin, wszyscy jak jeden - w sumie po tych 2 tygodniach byliśmy dość zgraną drużyną. Mnie posadzili gdzieś w rogu sali, miejsce świetne. Dostałem grupę „E" pomyślałem, świetnie... 5 grup - to lepiej jak na najgorszej klasówce z historii. Otworzyłem kartę odpowiedzi i jazda!

Wyszedłem stamtąd z nie za ciekawą miną. Pytania były straszne, głupie i podchwytliwe. Wszystko naraz. Każdy mówił, że było źle... - jak zwykle po klasówce J. Tego dnia już nikt nie myślał o nauce i tej całej teorii. Ja osobiście spotkałem się z osobami, z którymi zżyłem się najbardziej i gadaliśmy do rana. To nic, ze tego dnia było ogłoszenie wyników i zaraz po tym egzamin praktyczny. Spałem 2 godziny. No, ale cóż! Takie życie J 8:00 apel, wszyscy zebraliśmy się. Każdy jakby lekko drżał, podenerwowany czekał na „wyrok" ile miał punktów. Byłem przekonany, że nie zdam, miałem mały cień szans, ale mały, bardzo mały...

Przewodniczący komisji powiedział, że dawno już tak ciężkiego testu nie było. I że mieliśmy ciężki orzech do zgryzienia. Zaczęło się, powoli czytał osoby i ich wyniki. Paweł, zdał, Monika, zdała, Paulina - do poprawki, (czyli jeden przedmiot musiał być poprawiony wieczorem), Kamil (ja) zdał... ale się cieszyłem, jak dziecko :D serio! ½ drogi za mną, teraz praktyka! Po śniadaniu, kazali nam się zebrać w grupki 4 osobowe - załoga do łodzi na egzamin. Gdy już wszyscy byli gotowi, jeden z egzaminatorów rzucił: „Kto pierwszy"?? Zgłosiłem nas :D a co!! Poszliśmy...  

Weszliśmy na nasz krążownik, egzaminator został na kei. Każdemu z nas wydał polecenia: dziewczyny zajęły się żaglami, Adam cumą rufową, Michał wygrzebał wiosła, no a ja dostałem polecenie przygotowania foka (to ten mały żagiel na dziobie). Gdy się go klaruje trzeba przyczepić go szekla do sztagownika. Więc moje zadanie sprowadzało się w sumie do odszeklowania. Jako, że VOYAGER przycumowany był dziobem, egzaminator patrzył mi na ręce stojąc 20 cm ode mnie... Gdy odkręcałem szekle modliłem się tylko by jej nie utopić - przez 2 tygodnie nie utopiłem ani jednej, chodź kilka już utonęło :D . Gdy już odkręciłem, wyjmowałem bolec i nagle.... Tia. Wypadła mi . bul, bul i nie ma szekli. W ręce został tylko bolec - do dziś go mam J. Zapadła chwila ciszy, po chwili egzaminator się roześmiał i rzucił: „I co teraz?". Powiem szczerze, ze nie wiedziałem, „co teraz". Jakie było moje szczęście gdy Jasiek-cumował koło nas - odczepił swoją szekle i z uśmiechem na twarzy podarował mi ją. Byliśmy, a raczej ja byłem uratowany ! J  

Po „idealnym" starcie zajęliśmy swoje miejsca w kokpicie, wtedy na pokład wszedł egzaminator. Spytał czy jest ktoś chętny do rozpoczęcia... klasycznie nie było kamikaze. Pierwszy na liście, sporządzonej wcześniej, był mój brat. Więc to jemu powierzono wyjście z portu, postawienie żagli i hals na środek jeziora. Mały był troszkę zestresowany, ale to normalne. Po kryjomu odrobinę mu pomogłem, gdy o czymś zapomniał, ale ogólnie spisał się na medal. W nic nie stuknął, i nie było bezpośredniego zagrożenia życia. Jak na razie zdał! Następna była Sylwia. W chwili, gdy przejmowała ster, za burtę poleciało koło ratunkowe - czyli manewr „człowiek za burtą". Zostałem wyznaczony jako „oko", czyli ktoś, kto stoi na dziobie i informuje sternika jak ma skierować jacht by idealnie podejść do topielca. Manewr troszkę się nie powiódł. Wiatr strasznie kręcił. Jako, że koło nadal było za burtą ktoś musiał je wyłowić. Padło na mnie. Okiem była Sylwia. Zrobiłem zwrot, odpłynąłem trochę, nawrót i podejście. Stres był całkiem duży, ponieważ gdy ćwiczyliśmy ten manewr Sylwii szło lepiej niż mi, więc obawiałem się, że jeśli jej nie poszło, to ja całkiem zawale. Ale nie.. Udało się. Koło wyłowione. Pozytywne zdziwienie, stres mnie, opóscił, wzrosła pewność siebie, mogłem płynąć dalej. Potem miałem podejście do boi - udane. Po mnie była Agnieszka, miała te same manewry, co ja, po niej Michał. Ten miał wejść do portu na silniku i przycumować dziobem. Wszystko było by Ok, gdyby nie to, że zapomnieliśmy podnieść miecza i trochę „zaryliśmy" w dno :D, statkiem lekko rzuciło i mało co nie uderzyliśmy w inny jacht. To niedopuszczalny błąd na wodzie. Michał już spanikował, więc egzaminator kazał mi dokończyć manewr, ale chyba uznał, że był dla mnie za prosty i kazał przycumować nie dziobem a bokiem. Tylko jak tu odejść bokiem, kiedy wzdłuż kei stoją pionowe pale. Na szybko wymyśliłem, że wpłynę miedzy nie, a w ostatniej chwili się przekręcę bokiem - wariactwo, ale innej możliwości nie widziałem :D. Odpłynąłem na silniku by mieć jak manewrować. Ale jakie było moje zaskoczenie, gdy ja „gaz do dechy", a on zaczyna się krztusić, a w końcu gaśnie. O ho - myślę - znów pech! Bez chwili namysłu za sznur i odpalam (tak jak kosiarkę J ), ale nic. Więc zerkam do baku, a tam pusto, tylko opary. - świetnie - zapomnieliśmy dolać. Bez chwili namysłu pobiegłem do schowka na kanister, pełen nadziei otwieram klapę, powoli zaglądam do środka a tam... pusto. Zacząłem się rozglądać i... znalazłem. Stał na brzegu. Jak się tam znalazł, nie wiem. Silnik nie działa więc: „załoga za pagaje" :D ale śmiesznie wiosłowali, mało nie powypadali za burtę. Dobrze, ze byliśmy niedaleko brzegu. Po jakiś 5 minutach byliśmy przycumowani bokiem-tak, udało się J...

Gdy przyknagowaliśmy ostatnia cumę, egzaminator kazał nam siąść. Ogłaszał wyniki: Najpierw mój brat. Zebrał niezły wykład, już myślałem, ze go obleje, jednak nie! Mały zdał. Cieszyłem się, jednak do pełni szczęścia brakowało: „Teraz Kamil, bardzo ładnie, miałeś pełną kontrolę nad załogą, nic Cię nie zaskoczyło. Co prawda z pamięcią nie za dobrze, ale pagaje zawsze pod ręką. Myślę, że z pełną odpowiedzialnością, powierzam Ci patent. Gratuluje" - tak właśnie tego mi brakowało do pełni szczęścia. Zeskoczyłem na ląd i cieszyłem się jak dziecko. 2 tygodnie „nauki" nie poszły na marne. Mam prawo jazdy na łódkę !! To był ostatni dzień, następnego dnia mieliśmy wracać do domów. Tej nocy nikt nie spał, ale nie będę tu opisywał, co robiliśmy, wpadnijcie kiedyś sami na WJM'a a dowiecie się co ...              

Tak właśnie w przybliżeniu przebiegał mój obóz. Opowiedziałem Wam tylko kilka historyjek, bo można by całą książkę napisać, jeśli chciałoby się zawrzeć wszystko. Obóz był naprawdę świetny, w głowie pozostają niezapomniane wrażenia, a w kieszeni patent. W przyszłym roku także będę robił wszystko by znaleźć się tam spowrotem! Ci ludzie, ta kadra, te łodzie. Wiatr, woda, słońce. Czego więcej trrrzeba ?   Kamil, w kręgach obozowych znany bardziej jako model J wysypany, wszyscy się drą, a Tobie nadal nie znika uśmiech z Twarzy...Dalej robisz swoje. Po pewnym czasie oddałem ster Sylwii, a ja poszedłem, się poopalać na dziobie. Grzało jak nie wiem, a ja w pozycji „na wpół TYTANIC" na dziobie podziwiałem widoki. Ula znalazła sobie miejsce gdzieś na pokładzie i też zażywała kąpieli słonecznej, chłopaki chyba spali, ogólnie totalny looz!





W naszej ofercie znajdziecie niezwykle atrakcyjne oferty wypoczynkowe dla dzieci, młodzieży, jak i dla dorosłych. Oferujemy rejsy żeglarskie, obozy żeglarskie, kolonie letnie, obozy młodzieżowe a także czarter jachtów. Jesteśmy przekonani, że szeroki wachlarz propozycji znacznie ułatwi Wam znalezienie czegoś odpowiedniego, w zależności od upodobań. Jeżeli jesteście zwolennikami przygody i aktywnego wypoczynku, idealną propozycją będą obozy żeglarskie. Rejsy żeglarskie to z kolei niezapomniana przygoda, do której będziecie powracać we wspomnieniach. Oferowane przez nas obozy młodzieżowe i kolonie letnie zawsze dopięte są na ostatni guzik, by tym samym zapewnić, nie tylko niezapomnianą przygodę Waszym pociechom, ale przede wszystkim ich bezpieczeństwo podczas wakacji. Czarter jachtów to również doskonały pomysł na niezapomniane wakacje i liczne wrażenia. Dzięki naszym atrakcyjnym ofertom możecie wybrać się z całą rodziną i przyjaciółmi w morski rejs. Zadowolenie naszych Klientów jest najważniejsze, dlatego też dokładamy wszelkich starań, by spełniać Wasze oczekiwania i wymagania. Bogactwo ofert sprawia, że każdy wybierze dla siebie i swojej rodziny najlepsze wakacje, dopasowane do indywidualnych potrzeb. U nas oferty znajdą się, zarówno dla tych, którzy lubią wypoczywać aktywnie i z adrenaliną, jak i dla tych, którzy wolą leniuchować na plaży. Sami wybierzcie, co będzie dla Was i Waszej rodziny najlepsze: rejsy żeglarskie, kolonie letnie, obozy żeglarskie, a może obozy młodzieżowe lub czarter jachtów? Serdecznie zapraszamy do szczegółowego zapoznania się z naszą ofertą! Zapraszamy na obozy quadowe, paintballowo-quadowe, gokartowo-quadowe, paintballowo-gokartowe, obozy quadowe premium, obozy quadowe wyprawowe, obozy młodzieżowe i kolonie 2020, obozy z psem na wakacje, obozy windsurfingowe, obozy sportów wodnych, kolonie żeglarskie. Wandrus opinie. Opinie Wandrus. Opinie o firmie Wandrus.

© Wszelkie prawa zastrzeżone wandrus.com.pl